Skarby znalezione w polu. Marek Wojciekiewicz. 8 stycznia 2010, 0:00 O niezwykłej pasji poszukiwania meteorytów i wielkich niespodziankach zdarzających się w
Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 (16:32) Podczas czyszczenia strychu w urzędzie miasta w Wieliczce przypadkiem natrafiono na pomieszczenie, w którym składowano dokumenty. To niezwykłe odkrycie, bo ostatnie papiery pochodzą z II wojny światowej, od tamtej pory o pomieszczeniu na strychu zapomniano. Dziś odnalezione dokumenty pokazano po raz pierwszy publicznie. Najstarszy z nich pochodzi z 1864 roku. Dokumenty znalezione w Wieliczce z XIX i XX wieku /Józef Polewka /RMF24 Historyków zaskakuje to, że dokumenty są w bardzo dobrym stanie. Mógł na to wpłynąć mikroklimat panujący na strychu. Te dokumenty są z ciężkiego okresu historii Polski i to widać także w Wieliczce. Począwszy od rozbiorów, gdzie część dokumentów zapisanych jest w języku niemieckim, poprzez powstanie styczniowe, poprzez I wojnę światową, Problemy XX wieku, a później eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej. Są na przykład rejestry funduszy na sieroty powojenne, czy zbiórki pieniędzy na wdowy po żołnierzach. Są dokumenty mówiące o mobilizacji przed II wojną światową oraz opowiadające o eksterminacji Żydów - mówi Magdalena Golonka z wielickiego urzędu miasta. Jednym ciekawszych odkryć może być tak zwana Lodownia miejska - czyli miejska chłodnia, która znajdowała się na terenie obecnego parku im. Adama Mickiewicza. Miały być tam przechowywane piwo i wino. No teraz nic nie pozostaje jak tylko kopać w tym parku i przekonać się czy cos tam zostało. O wielu obiektach po prostu nie wiedzieliśmy - podkreśla Golonka. To niesamowite co tam można znaleźć, jest dziennik podawczy, to przekrój życia społecznego miasta - mówi Artur Kozioł burmistrz Wieliczki. Wśród ponad tysiąca znalezionych dokumentów są też takie, które traktują o projektach kanalizacji w Wieliczce. Na mapach z dwudziestolecia międzywojennego można na przykład zobaczyć, jak nazywały się przed wojną niektóre ulice. Większość z dokumentów jest spisanych ręcznie. Nie wiadomo jeszcze, gdzie te dokumenty będą prezentowane na stałe. Burmistrz deklaruje, ze prowadzone są rozmowy z IPN-em oraz Muzeum Żup Krakowskich. Władze chcą jednak by były prezentowane w Wieliczce. Z kolei Tadeusz Jakubowicz przewodniczący Żydowskiej Gminy wyznaniowej w Krakowie nazywa te dokumenty "skarbem". Dowiadujemy się ile mieszkańców tu żyło pochodzenia żydowskiego, to była bardzo pokaźna liczba. To około 40% mieszkańców Wieliczki - dodaje Jakubowicz. (mch)
Trafiły do Austrii, gdzie umieszczone zostały w zamku Fischhorn. Większość obiektów wywiezionych przez SS rewindykowanych zostało do Polski niedługo po wojnie. 4 września niemieckie bomby spadły na gmach Biblioteki Ordynacji Krasińskich, wywołując pożar na kilku piętrach.
ZGORZELECKIE SKARBY! CO ZNALEZIONO W ZGORZELCU PO ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ Tuż po zakończeniu drogiej wojny światowej ziemie zachodnie zamieniły się w miejsce złotem i skarbami płynące. Takie przynajmniej mieli o nich wyobrażenie ci, którzy zjeżdżali na nie z całej Polski. Zjeżdżali po to, aby choć część tych dóbr uszczknąć dla siebie… Jednym się udało, innym nie. Mimo to fama miejsca pełnego depozytów gdzieś schowanych pozostała do dziś. Choć często te „depozyty” okazały się zwykłymi zapasami żywności, czy też narzędziami służącymi w gospodarstwach rolnych (ot takie to były skarby) to i tak mit trwa do dziś. Czy słusznie, czy coś jednak było na rzeczy? Posłuchajmy o tylko jednym miejscu na mapie Polski – posłuchajmy o Zgorzelcu. Görlitz dawniej Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej Nisą. Görlitz dawniej Władze w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęły działania, mające na celu rozpoczęcie nowego funkcjonowania miasta – nowego, bo miasto miało zacząć działać w nowych granicach, które wyznaczyła mu Wielka Trójka, a w zasadzie sam Generalissimus Stalin. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swą działalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzony zostaje pierwszy budżet miasta. Ludność Zgorzelic rozpoczyna także swe szare zwykłe życie usiane wieloma kłopotami… Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzeka Nisa pokazała swoje oblicze. Stan wody podnosi się o ponad 2 metry! Woda zrywa rury wodociągowe. Powódź zbiera swoje żniwo wśród nowo przybyłych mieszkańców. Prozę życia ludności zjeżdżającej powoli do miasta z całej Polski przedwrześniowej przerywają iście sensacyjne znaleziska i informacje podawane przez prasę, która to opisuję wydarzenia związaną ze skarbami i osobami chcącymi zniszczyć ten kruchy pokój, jaki nastąpił po wojnie. Co się wtedy działo? Posłuchajmy. Oto w lipcu 1947 roku, czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca 12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat od zakończenia drugiej wojny światowej, to jednak dalej żyły demony wojny, próbujące uaktywniać się w różnych miejscach, tym razem w Zgorzelcu. A skarby? Poruszał wyobraźnię wśród ludzi, poruszały i to bardzo! Zaraz też będzie i o nich. Na ziemie zachodnie, poza ludźmi szukającymi swojego nowego domu, którego musieli szukać po decyzjach konferencji pokojowych ruszają też różnej maści szabrownicy, poszukiwacze, złodzieje. Mający nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, o których było głośno już chwile po zakończeniu działań wojennych. Do Zgorzelca, miasta wtedy podzielonego i wyludnionego, również przybyli tej maści ludzie… Artykuł z sensacyjnym znaleziskiem w muzeum Opis pierwszego znaleziska w gazecie Dzienniku Zachodnim W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta „Dziennik Zachodni” numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciu w Zgorzelicach. Tytuł artykułu „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. W artykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcji sanitarno – porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonym budynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dla kultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli oni skrzynię okutą żelaznymi sztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi… Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszą zawartość skrzyni znaleziono: „ułożone w kopertach zwoje pergaminu, zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę” r. ORMO toczy wojnę z SS i przemytnikami w Zgorzelcu Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennym znaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI. W niej to były „wszystkie polskie nazwiska parafian”. Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii Śląska. Chyba jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw„, a zaczynały się one tymi oto słowami: „Fryderyk August z Bożej łaski króla Polski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”. Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu Wrocławskiego. Informację o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta „Słowo Polskie” ( r., Nr 183) . W artykule pt. „Cenne dokumenty ze Zgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się w tym artykule miejsce przekazania znaleziska na Archiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się w Bolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo, co odnaleziono w skrzyni. Były to: Słowo Polskie opisuje znalezisko… 1/ Vierzig Fragen von der Secle 1 tom 2/ EinTrost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom) 3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) z lat 1675 -1765 4/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom). 5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztorem Franciszkanów w Zgorzelcu z dnia 6/ Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez Jana Czeskiego r. 7/ Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupa pruskiego w r. 1414. 8/ Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelca wydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. 1513. 9/ Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta, króla polskiego w r. 1714. Z racje ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkie dokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie ma tutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak „Projekty ustaw Fryderyka Augusta… z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy, Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej „wszystkie polskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redaktora-redakcji? Być może. A może gdzieś po drodze te dokumenty się ulotniły? Tylko gdzie?! Opis cennego znaleziska z 1947 roku Zapewne na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym, do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta „Trybuna Dolnośląska” w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. „Cenne dokumenty z XIV w. W bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykule wymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje się jego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jak więc jest naprawdę? KRONIKA MIASTA ZGORZELEC 1945-50 ROK. To jednak nie koniec sensacyjnych odkryć w Zgorzelcu. Już kolejne dni przynoszą dalsze sensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Zgorzelcu. „Słowo Polskie” z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy w swym artykule „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach Muzeum Miejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”. W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby. „Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobą wszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszych schowkach”. Görlitz dawniej To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów””. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicach Muzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce, gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonie iście tajemniczym, że pod koniec wojny, kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumor w piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicy muzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnego okazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania, odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu „(…) Zawartość tych skrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnika wymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowi artykułu?! „Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy, zegarki, biżuteria, złote monety itp.” Görlitz dawniej Dla nas chyba najbardziej ciekawe pozostanie zapewne te zwrot „i tym podobne”! Co się kryło pod słowami „i tym podobne”? Tego chyba już nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje, cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowu tajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znaleziono również wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Co się jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednak wysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych w piwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę” Ano właśnie, powtórzmy za dziennikarzem „ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych w piwnicach…”. Artykuł z Trybuny mówiący o trzech skrzyniach – skarbie z muzeum „Trybuna Dolnośląska” z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł pod jeszcze bardziej wymownym tytułem „Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem w podziemiach Muzeum Miejskiego”. Treść artykuł związana z osobą Niemki jest podobna… Gazeta podaje szczegółowo, kto był w komisji, która te skarby odkryła. Szefem komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ile ważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemy jednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnaleziony przedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „Słowo Polskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet – było ich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne! Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzono komisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbu państwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta „Słowo Polskie”… Zgorzelec – Polska część miasta Görlitz Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimi dalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tym mieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicach budynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Czy w tamtym okresie odnaleziono jeszcze jakieś cenne rzeczy w Zgorzelcu i okolicach? A wiemy przecież, że region Zgorzelca obfitował w wielką ilość pałaców bogatych właścicieli…? Niestety temat skarbów w późniejszej prasie jest pomijamy, a może tylko mnie nie udało się dotrzeć do gazet, w których dalszy los tego cennego znaleziska i innych znalezisk został opisano ze szczegółami. I oby tak w rzeczy samej było. Görlitz dawniej Pisząc te słowa świadomy jestem jednak tego, że skarby pod różną postacią nie lubią rozgłosu, fleszu aparatów fotograficznych i różnego rodzaju mediów! I na pewno tego rozgłosu nie lubiły też skarby Zgorzelca. Zapewne to jest też powodem tego, że większość odkryć na ziemiach zachodnich tzw. skarbów nigdy nie ujrzy i ujrzało światła dziennego, a czytelnika karmić się będzie opowieściami o… tutaj nich każdy dopisze sobie, co tam chce… Piotr Kucznir Bibliografia: Archiwum Państwowe we Wrocławiu Oddział w Jeleniej Górze Archiwum Państwowe we Wrocławiu Oddział w Bolesławcu Wykorzystano zdjęcia ze zbiorów Archiwum Państwowego we Wrocławiu Oddział w Jeleniej Górze i Bolesławcu. Wikipedia Fotopolska EU Görlitz Landratsamt
Skarby znalezione na Dolnym Śląsku. Monety, broń, biżuteria [ZOBACZ ZDJĘCIA] Kibic popełnił samobójstwo po porażce ulubionego klubu 2 Takie są ceny warzyw i owoców sezonowych w Wyspa Dębów Wyspa Dębów to niewielka wysepka u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie, która jest znana z powodu znajdującej się tam Studni Pieniędzy. Zasypany studnię o średnicy 3 metrów w 1795 r. odkryła grupka nastolatków, którzy poszukiwali skarbu kapitana Williama Kidda. Chłopcy dokopali się do głębokości ok. 7 metrów, co trzy metry trafiając na drewniane podesty. Wkrótce potem eksploracją Studni Pieniędzy zajęły się poważniejsze firmy, które dokopały się do 30 metra, cały czas znajdując co 3 metry pokłady z bali. Podobno udało się dokopać do komory wypełnionej tajemniczymi skrzyniami, jednak kolejne ekspedycje systematycznie niszczyły studnię, utrudniając drogę do skarbu. Po dziś dzień woda skutecznie broni dostępu do tajemniczych skrzyń. Nie pomagają ani komputery, ani zaawansowane maszyny górnicze. Co znajduje się w tak pilnie strzeżonych przez Naturę kufrach? Teorii jest wiele – skarb templariuszy, piratów, angielskich wojsk kolonialnych, a nawet sekrety kosmitów. Najbardziej niezwykła teoria zakłada, że Studnię Pieniędzy stworzył angielski filozof Francis Bacon, by ukryć dokumenty dowodzące, że to on jest autorem dzieł Szekspira. Dzisiaj Wyspa Dębów jest własnością prywatną, a jej zwiedzanie wymaga uzyskania odpowiedniej zgody. Skarb braci Lafitte Jean Lafitte był XIX-wiecznym piratem i korsarzem, który wraz ze swoim bratem Pierrem zarabiał na życie rabując statki handlowe, głównie w regionie Zatoki Meksykańskiej. Wszystkie pozyskane w ten sposób towary sprzedawał na bieżąco w pobliskich portach. Legenda głosi, że fortuna Jeana i Pierre’a Lafitte zaczęła tak błyskawicznie rosnąć, że część skarbów piraci musieli zakopywać. Nie wiadomo gdzie miało to być, choć znawcy tematu największe szanse dają wybrzeżu Nowego Orelanu lub Jeziora Borgne. Wartość całego skarbu braci Lafitte jest trudna do oszacowania, choć pod koniec swojej pirackiej kariery korsarze mieli podobno aż 50 statków pełnych kosztowności. Nie wiadomo ile w tym prawdy, bo nawet część legendarnego skarbu nie została odnaleziona. Skarby z Flor de la Mar Flor de la Mar (Kwiat Morza) to portugalski 400-tonowy statek zwodowany w 1502 r. Dowodził nim Alfonso de Albuquerque, jeden z twórców portugalskiego imperium kolonialnego. Kapitan w 1511 r. załadował statek po brzegi złotem, kosztownościami daniną zapłaconą przez króla Syjamu. Niestety, kapitanowi Albuquerque nie było dane dotrzeć do portugalskiego króla. W cieśninie Malakki Flor de la Mar dopadł sztorm, który rzucił statkiem na skały Sumatry powodując jego przełamanie na pół i zatonięcie. Wszystkie skarby na zawsze spoczęły w morzu. Na pokładzie statku miało być ponad 60 ton złota o wartości blisko 3 miliardów dolarów. Po kilkuset latach skarby są przykryte grubą warstwą piasku, a duża niedokładność szesnastowiecznych map utrudnia jego wydobycie. Skarb Nuestra Senora de Atocha Nuestra Senora de Atocha to hiszpański XVII-wieczny galeon należący do tzw. Srebrnej Floty. Statek zatonął w 1622 r. podczas huraganu w pobliżu Florydy z ogromnym ładunkiem kosztowności na pokładzie – milionem srebrnych monet peso, 20 tonami srebrnych sztabek, 27 kilogramami szmaragdów i 35 skrzyniami złota. Dzisiaj wartość ładunku szacuje się na ponad 700 milionów dolarów. Katastrofę przeżyło tylko 4 marynarzy, którzy ujawnili przybliżone położenie statku. Udało się go odnaleźć w 1985 r. przez słynnego łowcę skarbów Mela Fishera. Analiza archeologiczna wraku ujawniła, że kadłub miał istotne wady konstrukcyjne spowodowane nadmiernymi oszczędnościami materiałowymi poczynionymi przez konstruktorów. Część kosztowności Nuestra Senora de Atocha wydobyto na powierzchnię, ale część nadal jest przykryta morskim dnem i czeka na odkrywców. Wartość pozostałego w oceanicznych czeluściach skarbu szacuje się na ponad 200 milionów dolarów. Może warto się pofatygować? El Dorado El Dorado to legendarna kraina w Ameryce Południowej wypełniona złotem. Jej nazwa pochodzi od skróconego hiszpańskiego określenia „el hombre dorado”, czyli „człowiek olśniony złotem”. Jedna z popularniejszych legend mówi, że „złoty człowiek” (znany jako „el dorado”) wskoczył do świętego jeziora, a zwolennicy zaczęli wrzucać do niego ofiary w formie klejnotów i kosztowności. Opowieść ta pochodzi od pierwszych hiszpańskich konkwistadorów, którzy podczas poszukiwania złota dowiedzieli się o rytuale oklejania jednego z wodzów Indian pyłem złota i obmywaniu w jeziorze Guatavita w Andach Północnych (dzisiejsza Kolumbia). Tradycja, która faktycznie istniała, została zaprzestana grubo przed przybyciem Kolumba, o czym europejscy poszukiwacze nie wiedzieli. El Dorado poszukiwano wszędzie, ale za najpewniejszą lokalizację uznano jezioro Guatavita. Hiszpanie próbowali nawet osuszać jezioro, a podczas tego procesu znaleziono szmaragd wielkości kurzego jaja, złote berło, napierśnik i inne kosztowności. Niestety, od 1965 r. jezioro jest pomnikiem narodowym, więc wszyscy poszukiwacze skarbów muszą obejść się smakiem. A podobno kosztowności spoczywające na jego dnie są warte kilkaset milionów dolarów. Bursztynowa Komnata Bursztynowa Komnata to kompletny bursztynowy wystrój komnaty zamówiony przez Fryderyka I u gdańskich mistrzów rzemiosła. Stał się symbolem zaginionego skarbu, który wciąż czeka na odkrycie. Bursztynowa Komnata w 1941 r. została zrabowana przez Niemców, a wkrótce potem przewieziono ją w skrzyniach do zamku krzyżaków w Królewcu. W 1944 r. komnatę zapakowano do zamkowych podziemi i to właśnie je uznaje się za ostatnią pewną lokalizację skarbu. Armia Czerwona zdobyła Królewiec w 1945 r., ale Bursztynowej Komnaty wtedy nie odnaleziono. Kustosz zamkowy – dr Alfred Rohde – zatrzymany przez Rosjan nie wyjawił tajemnicy spoczynku kosztowności, a wkrótce zmarł w tajemniczych okolicznościach. Bursztynowej Komnaty przez lata szukały tysiące amatorów, urzędników ministerstw kultury Polski, Niemiec i ZSSR oraz służby specjalne. O zdanie pytano radiestetów i jasnowidzów, ale majestatycznego wystroju komnaty nie odnaleziono. Bursztynowa Komnata mogła zostać ukryta w Krakowie, Pasłęku, Zamku w Człuchowie, Giżycku, Górach Sowich, Nysie, Szklarskiej Porębie, Kaliningradzie, na niemieckim statku MSS Wilhelm Gustloff zatopionym w styczniu 1945 r. czy samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie. Niewykluczone, że arcydzieło pochłonął ogień podczas pożaru królewieckiego zamku, bombardowania przez alianckie samoloty lub oblężenia przez Armię Czerwoną w 1945 r. Poszukiwacze skarbów mają jednak nadzieje, że Bursztynowa Komnata gdzieś tam jest. I wciąż na nich czeka. Skarb Czarnobrodego Czarnobrody to legendarny angielski pirat, który w latach 1716-1718 siał postrach na Morzu Karaibskim. Postać ta pojawia się w jednej z części słynnych „Piratów z Karaibów”. Czarnobrody naprawdę nazywał się Edward Teach i jest uznawany za jednego z najgroźniejszych piratów w historii ludzkości. U szczytu swojej nieprzeciętnej kariery dysponował 4 doskonale uzbrojonymi statkami, 60 działami i ponad 400-osobową załogą. Główną jednostką Czarnobrodego był okręt Zemsta Królowej Anny, którego wrak odnaleziono w 1996 r. u wybrzeży Karoliny Północnej. We wraku brakowało skarbu Czarnobrodego, którego wartość szacowano na 10 milionów dolarów. Oznacza to, że albo ktoś już wcześniej go wydobył, albo Czarnobrody zabrał tajemnicę jego lokalizacji ze sobą do grobu. 3 września 2014 o 20:10 przez Skomentuj (12) Do ulubionych
Ponieważ znaleziony skarb należy do Skarbu Państwa to w przypadku nie wywiązania się z obowiązków znalazcy i zatrzymania znaleziska u siebie, czy rozporządzania nim w inny sposób (np. podarowania komuś) znalazca staje się sprawcą przestępstwa przywłaszczenia cudzej rzeczy na podstawie art. 284 par. 3 Kodeksu Karnego (Dz.U. Z 1997 r.
Iwona Zielińska-Adamczyk Rozmowa z ROBERTEM KUDELSKIM, badaczem historii, wybitnym specjalistą badań nad majątkiem utraconym przez Polskę w czasie II wojny światowej, dokumentalistą, pisarzem, którego pasja poszukiwania prawdy o skarbach zrodziła się w dzieciństwie, dzięki „Przygodom Pana Samochodzika“, a stała się wręcz zawodowym zajęciem, opartym na zgłębianiu polskich i niemieckich dokumentów w poszukiwaniu prawdy o ukrytych skarbach i obalaniu medialnych mitów. Od kilku dekad zajmuje się pan pasjonującą historią skarbów ukrytych przez nazistów na Dolnym Śląsku i okolicach w oparciu o polskie i niemieckie dokumenty. Ostatnia pana książka poświęcona jest złotemu skarbowi Hitlera, którego część po wojnie odnaleźli Amerykanie. Tak, to „Złoto Hitlera - Ostatni transport złota III Rzeszy”. Książka jest wynikiem moich wszystkich wcześniejszych badań, które prowadzę od lat. Mój cel to opowiedzieć historię, odkryć prawdę o zdarzeniach ciekawych i sensacyjnych, intrygujących, ale też obalić krążące po mediach mistyfikacje typu „złoty pociąg”, ale takim mitem jest też „złoto Wrocławia”. Badając te tematy, doszedłem do konkluzji, że są to legendy, bo pod koniec II wojny światowej Niemcy nie posiadali takich zasobów złota ani we Wrocławiu, ani w innych rejonach Dolnego Śląska czy Polski. Marzenia, że znajdziemy gdzieś pochowane zasoby złota, są tylko marzeniem. Trudno uwierzyć, że historia „złota Wrocławia“ to medialna bajka Tak, ale jest to mit. W swojej książce „Złoto Wrocławia. Narodziny Legendy” piszę o tym, skąd się wzięła informacja i ile prawdy w tym, że zimą 1945 roku z Wrocławia wyruszył tajemniczy konwój, który miał wywozić złoto bankowe, depozyty zakładów jubilerskich i majątek prywatnych właścicieli. Eskortę zapewniała grupa zaufanych oficerów SS i policji. Celem tego transportu miało być dotarcie do bezpiecznej kryjówki. Kilka lat po wojnie na trop tej informacji wpadli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Kulisy ukrycia depozytów wywiezionych z Wrocławia zdradził im mieszkaniec jednej z dolnośląskich miejscowości Herbert Klose, który po wojnie został w Polsce. A miał być jednym z uczestników wspomnianej operacji. Zeznania, jakie złożył w trakcie śledztwa, prowadzonego w latach 50. stały się fundamentem legendy o złocie Wrocławia. Co w tej sprawie jest prawdą, a co mistyfikacją? Oczywiście, w skarbcu Banku III Rzeszy we Wrocławiu były depozyty, które należały do osób prywatnych. Znalazłem dokumenty, które to potwierdzają. Jednak te kosztowności i złoto nie zostały ewakuowane. Do końca wojny były przechowywane w skarbcu bankowym i Reichbanku, i innych wrocławskich banków, a później zostały ukradzione przez Rosjan. Relacje polskich urzędników bankowych, którzy po wojnie przyjechali do Wrocławia, dowodzą, że Rosjanie nawet w czasie ich obecności w mieście wysadzali skarbce i „zabezpieczali” ich zawartość. Główny zasób złota III Rzeszy znajdował się w centralnym banku w Berlinie. Pod koniec wojny jego część wywieziono do Turyngii i ukryto w kopalni, a ostatni taki transport, który składał się z kilku ton złota, wywieziono samochodami do Bawarii. Ten wątek opisuję w ostatniej książce. Opiera się ona na niemieckich dokumentach i opowiada, jak wyglądała ta trasa, gdzie zostało ukryte w górach, jak Amerykanie wpadli na jego trop. Poszukiwali go wcześniej na terenie centralnych Niemiec, w końcu trafili do Bawarii i tam rozpoczęły się poszukiwania. Czy przyglądał się pan także wątkom z poszukiwaniem przez Niemców, po wojnie skarbów na terenie Polski? Tak. Niemcy Zachodnie, zaraz po wojnie, zajmowały się poszukiwaniem tego złota, bo do nich też trafiały informacje, tak jak i do nas, że gdzieś na Dolnym Śląsku zostały ukryte skarby i oni skrzętnie te informacje sprawdzali. Opisuję również i te wątki. Ciekawe jest też to, że rząd federalny do lat 70. poszukiwał złota III Rzeszy. Było kilku polskich robotników przymusowych, pracujących w czasie wojny na terenie Niemiec, którzy byli świadkami ukrycia jakichś depozytów i wyrażali chęć opowiedzenia o tym. Poinformowali o tym ambasadę RFN, przekonując, że wezmą udział w takich poszukiwaniach. Niewiele osób wie, ale są takie wątki polskie, że na teren Niemiec wywieziono wiele okupacyjnych polskich złotych depozytów odebranych ofiarom obozów koncentracyjnych. Wielu urzędników bankowych z Dolnego Śląska wyjechało do Niemiec i tam też opowiadali o wywiezionym złocie z Polski. Pisząc o nazistowskim złocie, pojechałem do Bawarii, by obejrzeć te intrygujące miejsca. Dotarłem do wielu nieznanych dokumentów, spotkałem ostatnich świadków tych historii. Lista składnic z ukrytymi w nich dziełami sztuki przez Guntera Grundma-nna, ostatniego regionalnego niemieckiego konserwatora zabytków, urodzonego w Cieplicach, do dzisiaj budzi wielkie emocje. Czy uważa pan, że na temat listy już wszystko napisano i odkryto całą prawdę na ten temat? Od wyjazdu Grundmanna z Dolnego Śląska minęło blisko 80 lat. - Jestem pewien, że jest bardzo wiele niezbadanych i nieodkrytych wątków historii z ukrywaniem dzieł sztuki przez ostatniego na Dolnym Śląsku konserwatora zabytków Guntera Grundmanna. Wiemy, że takich składnic powstało ponad 100. Gromadząc i analizując dokumenty archiwalne wspólnie z kolegami: Jackiem Kowalskim i Robertem Szulikiem, w naszej książce „Lista Grundmanna”, staraliśmy się udokumentować cały proces zabezpieczania zbiorów sztuki. Wiele tych składnic zostało odkrytych przez polskich urzędników i te zbiory zostały zabezpieczone, ale dużą ich część już wcześniej okradziono. Niektóre magazyny zostały spenetrowane przez wojska radzieckie, a ich zawartość wywieziono do Rosji. Z tego powodu nie można powiedzieć, że ta sprawa została zamknięta. Może jest bardziej usystematyzowana, wyszła ze sfery mitów do sfery ujętej dokumentami, ale nadal istnieje bardzo długa lista tematów do zbadania i wyjaśnienia. Ocena tego, co znajdowało się w poszczególnych składnicach i jaki los spotkał poszczególne kolekcje sztuki, to gigantyczna praca. Z całą pewnością część zaginionych zabytków pojawia się gdzieś w obiegu na rynkach antykwarycznych w Polsce, w Europie i poza nią, ale nikt tym się publicznie nie chwali. Ten temat ma jeszcze wielki potencjał. Który, z tych niezbadanych wątków, jest dla pana najbliższy? - Bardzo mnie interesuje składnica w pałacu w Roztoce, na Dolnym Śląsku. Były tam niezwykle cenne obrazy z Muzeum Śląskiego, dzisiaj Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Głębokie badania, które przeprowadziłem, dowiodły, że kilka z tych obrazów zostało wywiezionych do Niemiec i dzisiaj znajdują się w berlińskich muzeach. A powinny wrócić do zbiorów wrocławskich, ale to jest oczywiście zadanie dla odpowiednich władz, żeby przeprowadzić ten proces. Ten fakt już pokazuje, że dogłębne zbadanie wątków dotyczących składnic profesora Grundmanna może wyjaśnić, co się stało z nieodzyskanymi dziełami sztuki. Profesor opuścił Dolny Śląsk w lutym 1945 roku. Nie wiemy dokładnie, co się działo dalej z dziełami sztuki, które pozostały w utworzonych przez niego składnicach. Znalazłem informacje, w jego wspomnieniach, że po jego wyjeździe odpowiedzialność za opiekę nad składnicami spadła na władze wojskowe. Może to oznaczać, że niemiecka armia w dalszym ciągu prowadziła operacje przenoszenia, wywozu, ukrycia tych zbiorów w innych miejscach. To jest właśnie historia do dalszego badania. Ciekawostką jest też fakt, że wiele dzieł z polskich kolekcji trafiło do Cieplic, gdzie prof. Grundmann miał swoje biuro. Wśród tych zbiorów były znane nam trzy obrazy Matejki, które po wojnie znaleziono przypadkiem w małej miejscowości Przesieka. To znaczy, że ktoś je wywiózł i przeniósł w inne miejsce. Pewnie miały być ewakuowane dalej. To też dowód, że zawartość składnic Grundmanna była przedmiotem działań ewakuacyjnych nawet po tym, jak konserwator opuścił Dolny Śląsk. Z całą pewnością są to historie, które należy zbadać. Wiosną, dwa lata temu media europejskie zelektryzowało ujawnienie tzw. Dziennika Ollenahauera, rzekomego SS-manna, organizującego ukrycie dzieł sztuki, obrazy Rafaela i Rubensa czy kilkadziesiąt ton złota. Wśród różnych miejsc ukrycia skarbów był tam też właśnie zamek w Roztoce. Co pan o tym sądzi? Kolejny mit? - Ja jestem przekonany, że jest to fikcja. Z zachowanych dokumentów wiemy, że w Roztoce miały być ukryte zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale także dokumenty związane z wywiadem i kontrwywiadem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i prywatne dokumenty Hochbergów, właścicieli zamku. Trudno założyć, że do takiego miejsca ktoś jeszcze postanowił przywieźć i ukryć niewyobrażalne skarby, tony złota, które miały być ukryte w jakiejś studni. Uważam, że ta historia jest spreparowana, tym bardziej że nie potwierdziły jej profesjonalne badania. Tajemnicą owiany też jest zamek w Karpnikach, w którym miała być ukryta, pocięta na kawałki, Bursztynowa Komnata. Ile może być w tym prawdy? - Zamek w Karpnikach jest dla badacza tego typu tajemnic szczególnie fascynującym miejscem. Chyba najbardziej ciekawym na Dolnym Śląsku. W trakcie pisania „Listy Grundmanna” zacząłem dogłębnie badać to miejsce. Tam również pojawiają się wyjątkowo cenne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale i bezcenne kolekcje rodziny książęcej, która była właścicielem tego majątku. Tu także przeniósł z Darmstadtu swoją kolekcję obrazów ostatni właściciel Karpnik, książę Ludwig Heski. Jedną z najcenniejszych w Europie, a może i na świecie. „Madonna” Holbeina, która tam była ukryta, niedawno została sprzedana w 2011 roku za 75 mln euro. Były też dzieła Cranacha, Halsa, Teniersa, Ruisdaela i innych twórców europejskich. W lutym 1945 r. do Karpnik przyjechał prof. Grundmann, któremu udało się wywieźć z zamku część książęcej kolekcji obrazów. Po nim do majątku dotarł hrabia Ernst Otto Solms-Laubach, przedstawiciel niemieckiego sztabu generalnego odpowiedzialny za zabezpieczanie zrabowanych dzieł sztuki na terenach okupowanych. W tym miejscu pojawia się wątek Bursztynowej Komnaty. To właśnie on był uczestnikiem demontażu i wywozu z Rosji, z Carskiego Sioła do Królewca i dalej, Bursztynowej Komnaty. Dlaczego pojawił się w Karpnikach? Z jaką misją? Po wojnie udało się znaleźć korespondencję nadleśniczego, pełniącego funkcję gospodarza majątku w Karpnikach, który informował rodzinę książęcą, że Solms-Laubach podjął się zabezpieczenia części kolekcji. Do wagonów kolejowych, które udało mu się zorganizować, załadowano głównie skrzynie z kolekcją obrazów darmstadzkich i one wyjechały do Niemiec. Może tym transportem jechała też Komnata? Tego nie ustalono, ale legenda człowieka związanego z zaginięciem Bursztynowej Komnaty jest tak wielka, że starano się także Karpniki łączyć z historią tego dzieła sztuki. Zresztą wojenne tajemnice Karpnik spowodowały, że kiedy w latach 80. służby specjalne PRL poszukiwały złota Wrocławia i skarbów nazistowskich ukrytych na Dolnym Śląsk, właśnie ta miejscowość stała się bardzo ważnym miejscem prowadzonych poszukiwań. Skierowano tam specjalną ekipę, robiono badania geofizyczne, przesłuchiwano miejscową ludność. Jedna z uzyskanych informacji wskazywała, że pod koniec wojny w okolicznych lasach ukrywano jakieś skrzynie wywiezione z zamku. To miejsce nadal przyciąga poszukiwaczy. Dzisiaj w zamku mieści się luksusowy hotel, ale myślę, że miejsce to kryje jeszcze wiele pasjonujących historii. A czy wszystkie zbiory ukradzione przez nazistów z Krakowa, Wawelu i ukryte na Dolnym Śląsku zostały odzyskane? Nie wszystkie. Najcenniejsze zabytki trafiły z rozkazu Hansa Franka na Dolny Śląsk latem 1944 roku. Przywieziono tu nie tylko zbiory z Krakowa, ale i z całej Generalnej Guberni, warszawskie, ale i ze Lwowa, te ostatnie pojechały do Świdnicy. Początkowo zabytki ulokowano w pałacu w Sichowie, a potem przetransportowano je do majątku w Morawie koło Świdnicy. Tam przechowywano je do końca wojny. Część z nich prof. Grundmann wywiózł pod koniec stycznia 1945 roku do Cieplic. Najcenniejsze zabytki, w tym „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci na rozkaz Hansa Franka przetransportowano do Bawarii. Z kolekcji przywiezionych na Dolny Śląsk zaginęło wiele niezwykłych dzieł, w tym portret „Młodzieńca” Rafaela Santii. „Damę z gronostajem” odnaleziono, ale słynnego młodzieńca nie. Czy myśli pan, że jest gdzieś w prywatnych zbiorach europejskich, czy w Ameryce Południowej, Północnej, czy może został zniszczony? - Obraz na pewno nie został zniszczony. Moim zdaniem został on ukradziony na Dolnym Śląsku, właśnie z pałacu w Morawie razem z innymi dziełami sztuki przez osoby, które znały wartość tego dzieła. Ktoś, kto dokonał kradzieży, znał nie tylko wartość artystyczną tego dzieła, ale również materialną. Obraz może znajdować się w Niemczech, Austrii lub Szwajcarii. Być może został sprzedany do Ameryki Południowej, gdzie czarny rynek sztuki ma się bardzo dobrze. Mówiło się o Stanach Zjednoczonych, ale tam raczej tej klasy dzieło sztuki wcześniej czy później by wypłynęło. Pojawiała się sugestia, że portret młodzieńca trafił do Australii lub Rosji. Ja jestem absolutnie przekonany, że ten obraz nadal istnieje i wcześniej czy później ujrzy światło dzienne. Czy jesteśmy w stanie ocenić, ile dzieł sztuki zostało „zabezpieczonych“ przez prywatnych niemieckich czy rosyjskich kolekcjonerów, a ile powróciło na swoje miejsca? To bardzo trudne pytanie. Do tej pory poszukujemy pół miliona zaginionych w czasie wojny dzieł sztuki, ile z tych skarbów trafiło do rąk prywatnych, a ile jest jeszcze poukrywanych w muzealnych zasobach Europy, tego nie wiemy. Wiemy, że Rosjanie zagarnęli ich wielką ilość i z Górnego, i Dolnego Śląska. Do Rosji jechały transporty, których zawartości już dzisiaj nikt nie oszacuje. Część wywiezionych do ZSRR dzieł sztuki zwrócono nam w latach 50. i 60, ale reszty nikt nie jest w stanie wyliczyć. Dostęp do rosyjskich archiwów jest w dalszym ciągu utrudniony. Czy pana zdaniem możliwe jest, że skarby z blisko stu składnic Grundmanna czy dzieła sztuki z prywatnych zamkowych zbiorów książąt niemieckich zostały ukryte przez wojsko niemieckie w nieodnalezionych jeszcze sztolniach, podziemiach, jaskiniach Karkonoszy, Gór Sowich, Gór Złotych? - Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Miejsca takie jak sztolnie, bunkry, schrony wykorzystywano raczej na magazyny broni, materiałów do prowadzenia wojny. Czasami ukrywano tam archiwa i dokumentację badań nad nową bronią. To możliwe, że w takich miejscach w dalszym ciąg znajdują się tego typu „skarby”. Czy mogą tam być dzieła sztuki? Mogły się oczywiście zdarzać takie przypadki. Pod koniec wojny działania związane z ukrywaniem cennych dóbr prowadzono w pośpiechu, w chaosie wydarzeń wojennych i strachu przed Armią Czerwoną. Przez parę dekad poszukiwań prowadzonych w archiwach polskich, niemieckich, rozmów z wieloma osobami, eksploratorami spotykałem się z informacjami, że w takich miejscach również mogły być zdeponowane dzieła sztuki. Np. w niedostępnych od czasu wojny kopalniach odnajdowano fragmenty ukrytych tam kolekcji. Jakieś pojedyncze ramy po obrazach i tuby, w których znajdowano pozostałości zniszczonych obrazów. Dziś trudno jednak powiedzieć, czy były to fragmenty zbiorów ukrytych przez Grundmanna, czy też własność prywatnych kolekcjonerów. Bo trzeba pamiętać, że na Dolnym Śląsku było kilka tysięcy rezydencji i majątków niemieckiej arystokracji. W tych obiektach z całą pewnością znajdowały się dzieła sztuki. Część z nich została ukryta przez właścicieli: były zakopywane, zamurowywane. Na znalezienie takich skarbów pewnie wciąż można liczyć. Od czasu do czasu ktoś coś odnajduje. Co prawda nikt się tym specjalnie nie chwali, ale to dowód, że w dalszym ciągu warto szukać. Nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i na wszystkich terenach przyłączonych do Polski po wojnie. Góry, lasy, podziemia, nieczynne kopalnie, piwnice zamków i pałaców kryją jeszcze wiele wojennych tajemnic Dziękuję za rozmowę Rozmawiała: Iwona Zielińska Skarby znalezione na Dolnym Śląsku. Monety, broń, biżuteria [ZOBACZ ZDJĘCIA] Tajemnicze odkrycie w Zamku Książ i niezwykłe kartusze
Ze skarbami bywa tak, że z reguły są odnajdywano przez czysty przypadek. Gdyż o ile przy pomocy rozmaitych sposobów można zlokalizować gród, czy osadę, o tyle miejsce ukrycia skarbu nie rządzi się żadnymi regułami. A tych w naszym regionie trochę było ostatnimi laty. Sporo ich znajdowali przedwojenni niemieccy archeolodzy, gdyż przed wojną na gwałt budowano drogi, a wówczas nie trudno o przypadek. Na dodatek Niemcy mieli doskonale zorganizowany system poszukiwa . Przede wszystkim ogromną rzeszę archeologów - amatorów, zazwyczaj pastorów i nauczycieli, którzy penetrowali okolicę, jak chociażby pastor Felix Hobus, który znalazł słynnego bożka z Deszczna. Niemcy mieli także bardzo dużą świadomość historyczną, chociaż w dużej mierze budowaną przez system szukający "germańskich korzeni" już w epoce brązu. Szanowali znaleziska, co nie zawsze można powiedzieć o naszych współczesnych znalazcach. Bywa, ze naukowcy dowiadują się o ciekawym znalezisku z internetowej mieszkania w kraju. Co za pomysły! Jak można tak mieszkać?Które rośliny mogą być w pokoju dzieckaNajdziwniejsze nazwy ulic w Polsce. Zamieszkalibyście tu?Kto i ile może dostać rekompensaty za podwyżkę cen prądu?Witaszkowo i złota rybaNajsłynniejszy lubuski skarb? To oczywiście ten odnaleziony w Witaszkowie. Za jego sprawą niewielką podgubińską wieś można znaleźć w każdej archeologicznej encyklopedii. W 1882 roku miejscowy wieśniak o nazwisku Leuschke (wówczas wieś nazywała się Vettersfelde) znalazł na swoim polu złoty skarb. W sumie uzbierało się 4,5 kg złotych przedmiotów. Chłop zawiadomił miejscowego wielmożę - księcia Henryka Schoenaicha-Carolatha, a ten berlińskich historyków. Natychmiast odkrycie uznano za sensację. Znalezisko scytyjskich wyrobów uznano za porównywalne z tymi pochodzącymi ze stepów Ukrainy. Zwłaszcza wspaniałą złotą wstępnej interpretacji skarb miał pochodzić z kurhanu scytyjskiego wodza, który rozmyły gwałtowne deszcze. Historycy śmieją się z podobnej historii. W Polsce nie znaleziono żadnego scytyjskiego pochówku. Ponieważ Scytowie zabierali zwłoki i inne złote przedmioty pochodziły prawdopodobnie z wyposażenia scytyjskiego bogatego wojownika - były to elementy pancerza, który oderwali zwycięzcy, a autorem ozdób był prawdopodobnie jakiś grecki coraz częściej się mówi o tym, ze był to dar wotywny złożony w lokalnym świętym miejscu. Jego część można oglądać podczas okazjonalnych wystaw w berlińskich muzeach. Tuż przed wojną kopia skarbu - podobno znakomita i też wykonana ze złota - znajdowała się w gubeńskim muzeum. Kopie można podziwiać w muzeum w i skarb w betoniarceW jednej z pokrośnieńskich wsi gospodarz postanowił zrobić porządek w swoim obejściu. Koparka wyrównywała teren, piasek jechał na budowę, gdzie budowlaniec pakował go łopatą do betoniarki. Gdy na siatce zatrzymała się metalowa, pokryta śniedzią obręcz mężczyzna doszedł do wniosku, że to obejma do mocowania doniczek. Po chwili zebrała się ich niezła kupka. Podejrzliwość wzbudził dopiero dziwny, podłużny przedmiot. Pracownik poprosił szefa... Tak właśnie znaleziono 39 naszyjników, berło sztyletowe, dwa sztylety i rękojeść trzeciego. Według wstępnej oceny pochodzą z pierwszego okresu epoki brązu (jakieś 1800-1500 rok i reprezentują kulturę - To jest typowy skarb, ktoś celowo ukrył swój majątek - mówiła archeolog Ewa Przechrzta. - Berło, wyróżnik znaczenia jego posiadacza, świadczy o tym, że schować kosztowności w specjalnej skrytce, w postaci dużego naczynia przykrytego kamieniami, musiał ktoś ważny w lokalnej społeczności. To prawdziwy unikat. Znalazcy mieli tylko jedną prośbę. Gdy ich znalezisko zostanie opracowane chcieliby dostać wszystkie możliwe informacje. Aby mogli opowiedzieć wnukom, że kiedyś znaleźli prawdziwy skarb...Guzów i skarb w lesieLeśniczy z Guzowa w lesie nieopodal leśniczówki znalazł dwa garnce pełne srebrnych monet? To największy skarb tego typu znaleziony w naszym regionie, monet jest... Już wiadomo, że monety są starsze niż początkowo zakładano i pochodzą z XV wieku. Bowiem okazało się, że są to przede wszystkim Głównie monety miejskie miasta Zgorzelca - mówiła archeolog Marlena Nawrocka. - Były także inne monety, jak chociażby grosz miśnieński. W tych dwóch garnkach rzeczywiście zgromadzono niezłą fortunę. Dla porównania wówczas osiem groszy kosztowała świnia, a czeladnik zarabiał od jednego do czterech groszy z monetami zostały zakopane tuż przy wykorzystywanym przez wieki trakcie handlowym, dziś już z nich nosił ślady używania w ognisku, czyli osoba ukrywająca skarb wzięła jako pojemnik coś, co znajdowało się pod ręką. Dlaczego? To oczywiście gdybanie, ale działo się to zapewne podczas wojny trzydziestoletniej. Drogi nie były wówczas bezpieczne nie tylko za sprawą przemarszów armii. Osoba podróżująca z tym majątkiem, gdyby chciała założyć „bank”, zapewne znalazłaby bardziej charakterystyczne miejsce, bliżej miejsca zamieszkania. Majątek płytko zakopała przy trakcie wiodącym do dwóch miejscowości, których dziś już nie ma. Może miał na oku jakąś dużą transakcję, a może był to podatek, który nigdy nie dotarł na miejsce? Na razie archeologom potrzebna jest mała fortuna, gdyż wyczyszczenie i zakonserwowanie skarbu będzie kosztowało kilkadziesiąt tysięcy złotych. Skwierzyna i skarb w koparceMinister kultury i dziedzictwa narodowego przyznał 25 tys. zł nagrody mężczyźnie, który pod koniec lata tego roku znalazł w okolicy Skwierzyny skarb z epoki brązu. Na wyjątkowe znalezisko składają się dwie brązowe tarcze, naszyjnik i naramiennik. Z szacunków archeologów wynika, że tarcze i naszyjnik liczą sobie ponad 3,5 tys. lat i są wytworem ludzi żyjących w epoce brązu, reprezentujących tzw. kulturę unicką. Zdaniem specjalistów, ornamenty na tarczach mogą być kojarzone z tzw. dyskiem solarnym z Nebry, odnalezionym w Niemczech. W przypadku tego typu obiektów naukowcy mają różne teorie na temat ich przeznaczenia. Jedne z nich mówią o tym, że mogły być czymś na wzór kalendarza, inne, że dyski były przedmiotami związanymi z wierzeniami. Dysk jest najprawdopodobniej narzędziem służącym do pomiarów astronomicznych, mógł mieć także duże znaczenie w sferze kultowej. Według niemieckiego astronoma Ralfa Hansena służył on do korygowania różnic pomiędzy kalendarzem słonecznym a kalendarzem księżycowym. W momencie kiedy nad Księżycem miały się znajdować Plejady, należało dodać kolejny miesiąc w kalendarzu księżycowym. Księżyc przedstawiony na dysku znajduje się jakieś pięć dni po nowiu, w otoczeniu Plejad i właśnie w takiej fazie znajduje się on raz na dwa lub trzy lata...Sulęcin i kultura unietycka raz jeszczeW czerwcu tego roku w okolicy Sulęcina przypadkowo odkryto zespół zabytków archeologicznych wykonanych z brązu. Były to trzy sztylety, trzy naszyjniki, sześć naramienników i cztery bransolety. Zostały wykonane w epoce brązu, jakieś cztery tysiące lat temu i prawdopodobnie związane są z kulturą unietycką. Archeolodzy zwracają uwagę przede wszystkim na sztylety o karbowanych rękojeściach, z których każdy posiada odrębną formę. Naszyjniki wykonane są z pręta brązowego i posiadają zakończenia w kształcie zwiniętego chcą archeolodzy jest to typowy skarb, czyli przedmioty ukryte z premedytacją. Damskie świecidełka? Jak tłumaczą archeolodzy biżuteria pochodząca z okresu kultury unietyckiej rzadko była noszona przez względów praktycznych. Branzolety i naszyjniki były zbyt ciężkie. Najczęściej biżuteria była traktowana jako skarb, lokata kapitału i składana do depozytu, a po śmierci właścicielki umieszczana w miejscu pochówku. To kolejne znalezisko z doby kultury unietyckiej, czyli kultury archeologicznej wczesnej epoki brązu. Ludzie żyli wówczas w dużych osiedlach ulokowanych w miejscach łatwych do obrony. Budowano domostwa drewniane o konstrukcji Kramsko i skarb metalurgaSkarb metalurga został odnaleziony przypadkowo w okolicy Nowego Kramska. Archeolog Julia Orlicka-Jasnoch tłumaczy, że to prawdziwy archeologiczny cymes, a na specjalną uwagę zasługują formy odlewnicze. W garnku, w którym ukryto 14 kg przedmiotów z brązu, są już gotowe sierpy, młotki, ale także sporo złomu to specjalnie ukryty skarb, o czym świadczy właśnie garniec, w którym przedmioty były umieszczone. Znalezisko datowane jest na V okres epoki brązu, czyli od roku 900 do 700 przed naszą składa się z ponad czterystu elementów. Są wśród nich liczne sierpy i ich fragmenty, siekierki z uszkiem, groty, fragmenty ozdób i innych przedmiotów oraz destrukty i odpady powstały w dobie kultury łużyckiej. Występowała ona na terenach: Łużyc, Polski, Słowacji i północnych Moraw, między 1300 a 400 Nazwa wywodzi się od cmentarzysk odkrytych na Łużycach. Początek i rozwój kultury łużyckiej przypada na koniec epoki brązu, a rozkwit na początek epoki żelaza. Od połowy VIII w. ludność tej kultury zaczęła wznosić obronne grody, do których zalicza się osady. Najsłynniejsza lubuska znajdowała się w Wicinie. Deszczno i nie tylko bożekNa ten zespół przypadkowo natrafił mieszkaniec Deszczna. Zabytki znajdowały się na zalesionym wzgórzu. Skarb składał się 20 przedmiotów, w tym cztery siekierki, nóż, osiem sierpów, pięć bransolet oraz fragmenty noża i naszyjnika. Skarb najprawdopodobniej pochodzi na V okres epoki brązu kultury łużyckiej, czyli 900-700 Na szczególną uwagę naukowców zasługuje oraz fragment zdobionego mówiąc gros znalezisk było dziełem Jednak dotąd największe sukcesy w tej dziedzinie należały do pastora Feliksa Hobusa, zwanego Schliemannem doliny Warty. Znalazł dwa skarby, w których znalazły się złote przedmioty. Jednak wcale nie kruszec decyduje o wartości tych znalezisk. Najcenniejszy był bowiem słynny bożek z Deszczna, który znajduje się we wszystkich współczesnych podręcznikach archeologii. Jezioro Lipie i topór jako skarbW tym przypadku obyło się bez kopania, ale trzeba było nurkować. Dwaj płetwonurkowie z gorzowskiego speleoklubu Gawra nurkowali treningowo w wodach jeziora Lipie. Chcieli zejść na głębokość poniżej 40 m. Znaleźli średniowieczny z zachowanym drzewcem o prawie metrowej długości. Okazało się, że to topór pochodzący prawdopodobnie z początku XVI w. Na żeleźcu znajduje się czworoboczny odcisk nieokreślonego dotąd znaku cechowego. Jak podkreślają to raczej typowe narzędzie ciesielskie, nie broń. To również był skarb ukryty celowo. Jak wyliczyli historycy to już dwunasty skarb znaleziony w okolicy Deszczna. Jak trafił na dno jeziora. Czy ktoś przed wiekami upuścił go, płynąc łodzią, czy też wpadł do wody podczas rąbania mówiąc oprócz nagrody znalazcy jako pierwsi otrzymali statuetki archeologiczne, które muzeum będzie przyznawać za odpowiednią postawę. To repliki znanego nam już bożka z Deszczna. Nowe Czaple i kolekcja z brązuW 2013 roku do Muzeum Archeologicznego Środkowego Nadodrza przekazano przypadkowe znalezisko brązowych ozdób uprzęży końskiej z rejonu Trzebiela, w pow. żarskim. Depozyt składał się z 24 elementów brązowych: dwóch większych, zdobionych tarczek, pięciu mniejszych tarczek niezdobionych i 17 paciorków spiralnych, tzw. salta leone. Całość była ukryta w niewielkim naczyniu, według relacji znalazcy na głębokości około metra. Odkrycia dokonano w rozległym kompleksie leśnym, w okolicy Nowych Czapli i PustkówJest to obszar stosunkowo słabo rozpoznany. Znalezisko datowane jest na środkowy okres epoki brązu...Bieszkowo - to nie zlom, to skarbTa historia rozpoczyna się typowo, grzybiarz znajduje wystające ze ściółki przedmioty. Jego syn mówi, że widział podobne podczas wycieczki do pobliskiej Wiciny. Opinia okazuje się trafna... Oto okazuje się, że jakieś lat temu ktoś ukrył blisko 10 kg wyrobów z brązu i żelaza. Gród w Wicinie znajduje się zaledwie 3 km od miejsca odkrycia dawno temu uznany został właśnie za osadę metalurgów, gdyż tutaj odnajdywano już wielu metalowych wyrobów oraz wyposażenie łużyckich odlewników. Wszystkie zidentyfikowane przedmioty, nawet te najciekawsze, są po prostu złomem, pieczołowicie zbieranym surowcem. Wśród znalezionych przedmiotów są grzywny, czyli pręty będące formą handlową brązu, a także różne szpile, bransolety, naszyjniki, naramienniki, guzy i zawieszki. A w złomie kryły się perełki. Jak chociażby brązowe ogłowie końskie zdobione figurkami ptaszków, które jest importem z Italii lub z rejonu południa Alp. Wskazują na analizy metalograficzne. Importem z Półwyspu Apenińskiego są również elementy puszki, która służyła do przechowywania różnych przedmiotów, na przykład przyborów toaletowych. Do tego okucia rogów do picia i zawieszka grzebieniowata. Mamy całe wyposażenie warsztatu – formy odlewnicze do odlewania guzów, forma do odlewania szpil, dłuta szczypce do skręcania naszyjników...Chojna i barnsolety- Byłem w szoku – przyznawał Ernest Buczkowski z Gorzowa. Przed rokiem, w Wielki Piątek niedaleko Chojny znalazł... prawdziwy skarb. Przedmioty pochodzą sprzed 2,5 tys. lat. Wszystko odbywało się zgodnie z prawem, poszukiwacze mieli pozwolenie od konserwatora zabytków, a miejsce, które badali, nie było stanowiskiem archeologicznym. W pewnym momencie z wykrywacza pana Ernesta wydobył się dźwięk, który u każdego poszukiwacza powoduje szybsze bicie łopatę i... tu zaczyna się niesamowita historia. To były bransolety i to takie, że wezwany na miejsce archeolog zaniemówił z wrażenia. Szybko okazało się, że bransolety z brązu to nie wszystko. Wokół bransolet znaleziono inne, bardzo delikatne przedmioty z brązu. Okazało się, że to trzy bogato zdobione - to nie tylko złoty drutMieszkaniec Radzynia wybrał się na przebieżkę po pobliskim lesie. Biegł stałą trasą, gdy nagle coś zwróciło jego uwagę w świeżym buchtowisku… Archeolodzy mają problem. Odkrytego skarbu bransolet nie można powiązać z żadnym, znanym do tej pory, stanowiskiem archeologicznym. Ponieważ doświadczenie uczy, że odkryte w ten sposób przedmioty stanowią część większego depozytu. - Zabytki zachowały się w bardzo dobrym stanie – opisywał Marcin Kosowicz, archeolog z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony zabytków w Zielonej Górze. - Wykonano je z podwójnego drutu złotego o owalnym lub okrągłym przekroju. Jego średnica wynosi około 0,1 Szukał w polu drutu- Ruszyłem z wykrywaczem metalu i zacząłem zbierać rozmaite kawałki drutu, było tego już jakieś pół wiadra - opowiadał pan kolejny raz wykrywacz zapiszczał pod nim znajdował się jednak nie drut, chociaż na pierwszy rzut oka zielonkawe przedmioty można było wziąć za stare gwoździe. Ale obok były fragmenty ceramiki. I wtedy w głowie pana Piotra otworzyła się klapka, brał udział w niedawnych szkoleniach, które odbywały się z inicjatywy lubuskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków oraz grupy eksploracyjnej Nadodrze. Zabezpieczył znalezisko, oznaczył teren, dokonał wstępnej dokumentacji, a gdy wokół zaczęli pojawiać się ciekawscy zapakował znalezisko w bąbelkową Poszperałem w internecie i wyszło mi, że to zabytki z okresu halsztackiego - dodał pan Piotr. I okazało się, że jego diagnoza była precyzyjna i potwierdzili ją i skarb w piwnicy– Odgruzowywaliśmy właśnie przejście między dwoma piwnicznymi pomieszczeniami – mówił GL Bartłomiej Gruszka. – Kolega ruszył warstwę ziemi i sypnęły się monety. Po przebadaniu tego miejsca wykrywaczem metalu znaleźliśmy 89 monet. Najstarsze pochodzą z XVI wieku. Trudno nam powiedzieć, czy były w jakimś naczyniu. Raczej nie, bo były rozsypane na znacznej powierzchni Odkryte monety to przede wszystkim srebrne talary z Saksonii, Niderlandów i Brunszwiku, ale jest także moneta wenecka. Wśród odnalezionych monet są również bite przez księcia Saksonii-Altenburg Fryderyka Wilhelma I oraz Jana. Archeolodzy znaleźli w sumie 89 monet. Pochodzą z połowy XVI i początków XVII wieku. Najstarszą wybito w 1535, a najmłodszą w 1622 r. Odkryto także monetę Henryka Juliusza z dynastii Welfów – księcia Brunszwiku, Fryderyka II Wittelsbach – elektora Palatynatu Reńskiego oraz monety cesarskie, np. cesarza Ferdynanda I Habsburga, króla Austrii.– Moim zdaniem to epokowe odkrycie w Lubuskiem, przede wszystkim w kategoriach numizmatycznych – oceniał historyk, dyrektor nowosolskiego muzeum Tomasz Andrzejewski. – W okolicy znaleziono już skarb monet, w 1959 roku w Bytomiu Odrzańskim. Jednak wprawdzie było ich 1300, ale był to drobiazg. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z monetami kruszcowymi, porządnymi talarami, a w tamtych czasach nie było to wcale oczywiste, gdyż wiele monet było to nie tylko monety, ale...Skarb srebrnych monet i siekańców odkryto w obrębie średniowiecznego cmentarzyska w Jordanowie, w pobliżu jednego z grobów. Wśród ponad 100 monet zidentyfikowano denary krzyżowe, niemieckie denary biskupie i kolońskie oraz monety Edelreda. Podobny znaleziono w 2001 roku, w trakcie ratowniczych badań archeologicznych w Szprotawie. Tutaj monety pochodzą z lat 1660 - 1750, a ich zdeponowanie miało miejsce w drugiej połowie XVIII w, prawdopodobnie, w trakcie wojny siedmioletniej...Oto skarb z GuzowaPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Dolny Śląsk obfituje w tajemnice z czasów odległych, ale i z lat II wojny światowej. Niektóre sekrety udało się wyjaśnić, lecz wiele skarbów nadal czeka w ukryciu, aż ktoś je znajdzie. Robert Primke i Maciej Szczerepa uchylają rąbka tajemnicy, jaka otacza ludzi i wydarzenia związane z okolicami Lwówka Śląskiego, Wlenia Fascynujące historie, tajemnice i skarby – polskie ziemie pełne są niezwykłych opowieści i legend o precjozach, rozrzuconych w najróżniejszych miejscach. Oto największe z nich… Złoty pociąg 12 wagonów wypełnionych złotem, kosztownościami, zrabowanymi z całej Europy oraz bronią, czyli tzw. złoty pociąg rozbudził wyobraźnię poszukiwaczy skarbów w 2015 roku, gdy dwóch mężczyzn zadeklarowało odkrycie miejsca ukrycia pociągu. Legenda głosi, że pod koniec wojny w 1944 roku, skład wyruszył z piechowickich zakładów zbrojeniowych. Po drodze został jednak zatrzymany i przejęty przez oficerów SS, którzy skierowali pociąg do równie tajemniczego tunelu kolejowego. Eksploratorzy twierdzą, że tunel został wybudowany gdzieś na trasie pomiędzy Świebodzicami a Wałbrzychem. “Odkrywcy” rozpoczęli poszukiwania na 66 km trasy, gdzie usytuowana była wojskowa bocznica kolejowa. Jak wynika z dokumentów wojskowych, bocznica wykorzystywana była po Niemcach przez wojska radzieckie, a następnie polskie. Finalnie została zasypana. Według prowadzonych analiz geologicznych gdzieś w tym miejscu znajduje się tunel, a w nim wypełnione skarbami wagony. Stara niemiecka mapa z 1930 roku – Złoty Pociąg miejsce ukrycia. Źródło Opinii odkrywców nie podzielili jednak ani naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej ani Państwowej Akademii Nauk, twierdząc, że tunel może istnieje, jednak nie ma w nim pociągu. Widoczne na zdjęciach geologicznych anomalie terenu określili jako “anomalie termalne”. Źródło Bursztynowa komnata Oryginalna Bursztynowa Komnata w 1917 roku. Czarnobiałe zdjęcie, które pokolorowano. W przeciwieństwie do Złotego Pociągu, istnienie Bursztynowej Komnaty jest potwierdzone historycznie. Ozdobne panele ścienne, wykonane z masy bursztynowej, zamówił w XVIII wieku król Prus Fryderyk I Hohenzollern. W 1716 roku podarował ten niezwykły prezent carowi Piotrowi I. Do czasu zrabowania przez hitlerowców komnata umieszczona była w kompleksie pałacowym Carskie Sioło w Petersburgu. Wiadomo, że w 1941 posiadłość zdewastowali Niemcy, którzy wywieźli komnatę do gotyckiego zamku w Królewcu (obecnie Kaliningrad). Ostatnie udokumentowane fakty, to informacja o spakowaniu komnaty w skrzynie w 1944 roku i schowaniu jej w podziemiach Królewca. W sierpniu tego roku zamek został kompletnie strawiony przez pożar wywołany brytyjskimi nalotami. Dzieło zniszczenia dokończyli później Rosjanie. Czy Niemcom udało się wywieźć skarb przed przybyciem Rosjan? Czy może komnata trafiła w ręce Armii Czerwonej i powróciła do Rosji? Pomysłów na to, gdzie może się znajdować, jest wiele – jedna z wersji mówi, że powróciła do Carskiego Sioła – obecnie w pałacu oglądać można rekonstrukcję Bursztynowej Komnaty – być może jest to oryginał. Zwolennicy koncepcji ”niemieckiej”, wskazują jako potencjalne lokalizacje skarbu poniemieckie zamki w Bolkowie, Lidzbarku Warmińskim, Pasłęku i Człuchowie. Skrzyń z Komnatą poszukiwano również we wraku niemieckiego statku MS „Wilhelm Gustloff”, który 30 stycznia 1945 zatonął na Bałtyku, i w samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie koło Rogowa. Komnata mogła również zostać zatopiona w jednym z fińskich jezior lub ukryta gdzieś w Królewcu. Niewykluczone też, że najzwyczajniej w świecie spłonęła w czasie pożaru zamku. Skarb templariuszy Zamek w Chwarszczanach. Powstały w XII wieku Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, ufundowano by chronić pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. W przeciągu dwóch stuleci templariusze stali się nie tylko najpotężniejszym militarnie i finansowo zakonem rycerskim, lecz również sprawną międzynarodową organizacją, posiadającą swoje filie we wszystkich krajach Zachodniej Europy. Nic dziwnego, że ich potęga zaczęła przerażać, zarówno władców świeckich, jak i Watykan. Na początku XIV wieku król Filip IV Piękny wspólnie z papieżem Klemensem V skasował zakon, a braci oskarżył o herezję, przejmując posiadłości Templariuszy we Francji oraz ich majątki. Nie udało mu się jednak posiąść legendarnego skarbu paryskiej komandorii. Złoto templariuszy być może zostało wywiezione do Polski. Zakon obecny był na polskich ziemiach od 1155 roku. Po likwidacji bracia przystąpili do zakonu Joannitów, którzy przejęli dotychczasowe posiadłości Templariuszy. Czy złoto zostało ulokowane gdzieś w okolicach kaplicy w Chwarszczanach? Takiemu rozwiązaniu sprzyjałoby zarówno bagniste podłoże naokoło kościoła, jak i łagodne, w porównaniu z innymi krajami Europy, traktowanie “wyklętych” zakonników. Mimo iż badania archeologiczne z lat 2004 do 2008 nie przyniosły rozwiązania zagadki, w okolicach nie brakuje legend o przypadkach wywożenia z Chwarszczan złota, o skrzyni pełnej kielichów i kosztowności, którą odnalazł i wywiózł przed laty jeden z powiatowych sekretarzy partii. Złoto Inków w Niedzicy Jeden z najbardziej egzotycznych, legendarnych skarbów ulokowanych rzekomo w Polsce to Złoto Inków. Skarb miał zostać ukryty na zamku w Niedzicy lub w wodach stojącego u jego stóp jeziora Czorsztyńskiego w XVIII wieku. Wszystko zaczyna się od Sebastiana Berzeviczy, ówczesnego właściciela zamku, podróżnika i awanturnika, który podróżując po świecie, dotarł do Ameryki Południowej i wziął za żonę Indiankę ze szlachetnej inkaskiej rodziny. Z tego związku narodziła się córka Umina, która pojęła za męża syna wodza Inków. Gdy w roku 1781 w Peru wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom, rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Hiszpanie krwawo rozprawili się z Indianami, a na liście do egzekucji znalazły się wszystkie osoby usytuowane wysoko w hierarchii plemienia – w tym Unima, jej mąż Andreas oraz syn Antoni, którzy ratowali się ucieczką do Włoch. Niestety hiszpańskie ostrze dosięgło tu Andreasa. Sebastian Berzeviczy chcąc chronić córkę i wnuka ukrył ich w rodzinnej posiadłości w Niedzicy. Chłopca, będącego jednym z ostatnich potomków inkaskich władców, adoptowała Morawska rodzina Benesz. Skarb Indian ukryty zaś został rzekomo w jednej z trzech lokalizacji – w jeziorze Titicaca, w zatoce Vigo u wybrzeży Hiszpanii oraz w Niedzicy. Prawdziwość tej niesamowitej historii wzmacnia dodatkowo pewne wydarzenia – w 1946 roku do Niedzicy przybył potomek Antoniego – Andrzej Benesz, który kierując się wskazówkami pozostawionymi przez matkę, odnalazł na zamku ukryte pod schodami sznurki inkaskiego pisma kipu, rzekomo wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Niezwykle cenne znalezisko nie przetrwało jednak do czasów współczesnych – sznurki spłonęły w pożarze, zanim zostały odczytane. Skarb Talleyrandów Pokój Talleyranda w żagańskim pałacu. Zdjęcie: Robert Weber. Schlesische Schlösser. Dresden-Breslau, 1909. Źródło: Kolejny skarb i kolejne zaginione w czasie drugiej wojny skrzynie to dzieła sztuki i biblioteka zamieszkałej w XIX wieku w Żaganiu Doroty de Talleyrand-Périgord – księżnej kurlandzkiej i Żagańskiej, znanej ze swojego zamiłowania do sztuki. Po śmierci księżnej w 1862 roku zgromadzony przez nią skarb pozostał na zamku w Żaganiu. Dziś na pytanie, co stało się ze zbiorami, próbują wypowiedzieć poszukiwacze skarbów. Dorota de Talleyrand-Périgord (ur. 21 sierpnia 1793 w Berlinie, zm. 19 września 1862 w Żaganiu). Ostatnie wzmianki na temat kolekcji zanotowano w 1944 roku. Szykując się do ucieczki przed Rosjanami, pełnomocnik rządu III Rzeszy poinformował, iż najcenniejsze żagańskie zbiory zostały zapakowane do skrzyń i umieszczone w piwnicy. Rozebrano meble, sporządzono specjalne stelaże do przechowywania obrazów. Część majątku – szczególnie bibliotekę, planowano przewieźć do Miodnicy lub do dworu w Borowinie. Co jednak finalnie stało się ze skrzyniami – tego nie wiadomo. W toku wojennej zawieruchy do Żagania przybywają kolejno Francuzi, Amerykanie i na końcu Rosjanie, sam pałac zostaje przemianowany na szpital. Nie wiadomo kto, jeśli w ogóle, przejął skrzynie oraz co uczynił z ich zawartością. Eksperci wyceniają wartość majątku na 4 miliony marek. Część eksponatów przewinęło się przez domy aukcyjne bądź trafiło do francuskich bibliotek. W dalszym ciągu brakuje jednak lwiej części kolekcji. YVjK7H.
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/356
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/236
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/199
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/341
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/261
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/135
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/322
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/179
  • 35zxkdmuo4.pages.dev/362
  • skarby znalezione po wojnie